Majówka na Slubicy
1 maja, jedziemy z Kondziem, Perzem i zabieramy Marka na zwózkowego. Andzia podpadł u żony i nie dostał przepustki, Jacek w Bassano. Blacha, gorąco, oswajam się z myślą że to będzie zlot w przegrzanym powietrzu. Ale nad górkami wyskakują małe cumuluski, jest nadzieja że może da się coś pokręcić. Jesteśmy na górze trochę po 11, Stefek puszcza kursantów, widać że terma pracuje, podkręcają. Umawiam się ze Słowakami na lot na Cergov a potem w strone Starej Lubovni a z Kondziem i Perzem docel Sącz przez Czarną Kope i Lubovnie – to się nazywa dywersyfikacja ryzyka 🙂 Plany oczywiście pół żartem, liczę w najlepszym razie na mały trójkąt do zamku i z powrotem, jak to zwykle mi wychodzi. Chłopaki coś marudzą ze startem, a ja się boję glajta po opowieściach Tomskiego, w końcu myśle co ma być będzie i skaczę pierwszy. Wykręcam się w południowym kotle, nieźle wali, ale trzymam purka za morde i tylko raz spada mi stabilek, próbuję nie wylatywać ponad przestrzeń G (na Słowacji tylko 2450 mnpm), nie do końca się to udaje, bo po opuszczeniu komina mam przez kilkaset metrów 2 do góry. Po locie się dowiedziałem że ksiądz Andy załatwił zgodę lotniska w Popradzie do FL 110… Lecę na Smerekovice, topię koło anteny, durny ty durny, trzeba było lecieć bardziej tyłem, spadam poniżej startu, już widzę jak ląduję w Polanovcach i zapierniczam z buta w upale do drogi, wysoko z tyłu Mentor 2, pewnie Franek marynarz, ma z 3 tysie. Dupe ratuje mi Kondzio, który startnął w złej fazie i prawie wylądował, kręcimy coś na przedpolu, potem w stronę Slavkova, dalej nisko, wszyscy w kosmosie a ja kręce 0,1 0,2. Glajt cały czas ciągnie mnie w lewo, komin? akurat… albo mam węzełek w galerii, albo trimtunning do poprawki, nie widzę splątania, da się lecieć to lecę. Nie czuję w ogóle glajta, w porównaniu do Mantry Pure rusza się jakby miał gumki zamiast lin. W końcu na górce z nadajnikiem i dziwnymi krzaczorkami trafiam dobry komin, wyjeżdżam szybko na 2500, z przodu Perzu i Kondzio, wołam żeby zaczekali, ale gdzie tam. Skaczę na tyły Czarnej Kopy, podłączam się do krążącego glajta momentami jest szóstka do góry, potem nad Bajerovcami, nad doliną straciłem kupę wysokości, rzeźbię nad lesistym cyckiem koło Sambrona, zaś dupa, szczęśliwie jakiś Mentorek farbuje komin nad doliną, wracam do niego, podkręcam 2500. Perzu melduje lądowanie koło Lubovni (mówiłem żeby zaczekał), Kondzio też coś melduje ale cholera wie co, bo go nie idzie zrozumieć – ma super gruszkę produkcji chińskiej. Lecimy na Lubovnie, Mentorek nisko wyrywa do przodu ale topi i w końcu ląduje. Jestem wysoko nad miastem, nad lasami za zamkiem stoi ładna chmura, daję pod nią na full gazie, uznaję że już jestem w Polsce i kręce 2700, więcej nie wydało. Chłopaki w radio motywują mnie do dalszego lotu: „na żadną Szczawnice nie jedzieeemy”, „nie jesteś już naszym kolegą”. W stronę Szczawnicy są ładne chmury ale widzę już Sącz, Kondzio w końcu wycharczał że jest na trawersie Starego Sącza. Odchodzę doliną Popradu w stronę domu, wieje coraz więcej ze wschodu, później NE, szybkość mi spada do 20 km/h, deptam, bela strasznie ciężko chodzi, bolą mnie plecy. Przelatuję nad Piwniczną i Rytrem, noszeń zero, mogłem lecieć granią wystawioną na zachód. Chyba przyjdzie lądować, próbuję jeszcze na wygrzanym stoku po prawej, cosik jest ale słabe, zwiewa mnie w stronę Radziejowej nad stumilowe lasy, podkręcam ze trzy stówki i zostawiam. Mam pomysł że może na nawietrznych stokach będzie odrywać się wygrzane powietrze nawiewane z doliny, o dziwo faktycznie, lecę w zerkach dobre kilka km, widzę rodzinny dom, ale jestem nisko, 200-300m nad ziemią, dusi, jakieś śpiewy na ołtarzu papieskim. Marek mówi że sam ojciec dyrektor tam występuje, jasny gwint jeszcze mnie zestrzelą, 100m, do domu nie dociągnę, przymierzam i ląduję gładko na polach w bezpiecznej odległości od ołtarza. Po chwili przyjeżdża Marek. Chyba mój najlepszy lot, może bedzie z 50km ? Jest … lepiej: 72km, życiówa, Kondzio 75, Perzu 46.
Fajnie się leci jak zwózka jedzie dołem, dzięki Marek.
Sorry, wyszedł kolejny tom trylogii, ale to dlatego że nuda w robocie, zawsze można skasować 😉
Super gratulacje miałem jechać, czekam kiedy mi się trafi warun i odwróci zła passa
Macieja gratulacje ,akurat ten tom trylogi podoba mi się ,jeszcze raz gratulacje
taki tom trylogi mozna czytac kilka razy
nie dość, że lata to jeszcze pisać potrafi!!!! Macieju gratulacje!!
aj tam, szkoda że Cię Jacek nie było, bo we dwóch byłoby łatwiej, jakby się tak nie grzebać i polecieć na szczawnicę to 100 była możliwa. Ale i po trasie na sącz 100 jest w zasięgu – gdyby na cały czas wiał SW